Jak przystało na wydarzenie “podziemne”, jedenastą edycję festiwalu Kaczmarski Underground otworzył koncert w krakowskiej “Piwnicy pod Baranami”; tej samej, w której ponad pół wieku wcześniej Piotr Skrzynecki stworzył słynny krakowski kabaret literacki.
Dziś, jak dawniej, na scenie Piwnicy stoi nastrojony fortepian, a w barze zamówić można materiały pomagające w odbiorze.
Pierwsza część koncertu objęła wybór piosenek Włodzimierza Wysockiego w wykonaniu Vladimira Stockmana i Aleksandra Andrijewskiego; a później Janusza Kasprowicza i Stanisława Marinczenko. Autor tego podsumowania nie zdążył dojechać na czas, ale krótkie badanie opinii publicznej (a także wypełniona do ostatniego centymetra sala, o którą rozbił się dobiegający z dworca autor) wskazało na wysoki poziom artystyczny i zadowolenie publiczności.
W drugiej części wieczoru piosenki Jacka Kaczmarskiego zaśpiewała Dominika Świątek z akompaniamentem Kuby Mędrzyckiego, a później Paweł Konopacki z akompaniamentem siebie samego. Ani Dominiki, ani Pawła nie trzeba przedstawiać stałym bywalcom imprez piosenki kaczmarsko-literackiej: pierwsza imponowała przejmującym wykonaniem Balu u Pana Boga, drugi zamknął koncert swoimi popisowymi numerami: Ofiarą i Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego (niebo z wrażenia otwarło się nad Krakowem i zalało ulice miasta strumieniami deszczu).
Poza tym dowiedzieliśmy się, że na przełomie tego i kolejnego roku ukaże się płyta Trio Łódzko-Chojnowskiego “Sny i sny” (to nie jest żart ani pomyłka, z powodu różnych przyczyn obiektywnych dojdzie do ponownego nagrania materiału i dodania kilku nowych kompozycji).
Przed przeniesieniem imprezy do wielickiego motelu “Na Wierzynka” publiczność wzięła jeszcze udział w wernisażu prac autorstwa Pauliny Dąbrowskiej-Dorożyńskiej i Krzysztofa Bagorskiego, inspirowanych twórczością Tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński . Zaprezentowane prace obejmowały zarówno inspiracje dosłowne w postaci portretów słynnego tria, jak i piosenkowe inspiracje zupełnie niedosłowne (kropki, kreski, cienie i amorficzne kształty).
Resztę nocy wypełniło długie i głośne afterparty w sali solnej wspomnianego motelu. Wykonywane stopniowo coraz bardziej zachrypniętymi głosami piosenki Kaczmarskiego przeplatały się wymianą wspomnień o artyście, metafizycznych przemyśleń i wspólną degustacją wody mineralnej. W godzinach porannych czujny obserwator zauważyć mógł sztafetowość obsady festiwalowej publiczności - kiedy o godzinie 8 rano ostatni uczestnicy imprezy zaczynali rozważać udanie się na krótki odpoczynek, z łóżek na śniadanie zrywała się już poranna zmiana, dbając o ciągłość festiwalowego maratonu niczym o olimpijski znicz.
“Maraton” to zresztą dobre określenie programu festiwalu - organizująca imprezę Fundacja Underground stale rozbudowuje wydarzenie o nowe elementy, w tym roku osiągając imponujące 42 godziny prelekcji, koncertów, wernisaży i zabaw (przyjemnych i pożytecznych) z twórczością Kaczmarskiego.
Jednym z nowych elementów tegorocznej edycji była prowadzona przez Justynę Panfilewicz “otwarta scena autorska”, na której w sobotni poranek zaprezentowali się twórcy własnych utworów inspirowanych lub nawiązujących do piosenek patrona festiwalu. Przedsięwzięcie okazało się nad wyraz interesujące: Krzysiek Kania rozbawił wszystkich napisaną wspólnie z Moniką Rosiek kontynuacją kaczmarskiego “Świadectwa” (jaja jakieś kwadratowe…), Michał Kaczmarczyk w ironicznej piosence apelował, żeby chwilowo dać sobie spokój z tym Kaczmarskim i zacząć pisać coś swojego (epigoński wirus - nie sposób się nie zgodzić!), a laureat tegorocznej Nadziei Marcin Gąbka wykonał własne kontynuacje cyklu Obław. Nie zabrakło także recytacji również inspirowanego Obławą wiersza Justyny Krzysztyńskiej i występu utytułowanego wykonawcy piosenki autorskiej - Jacka Kadisa. Po przeglądzie trzech spośród występujących w przeglądzie twórców (Kaczmarczyk, Kadis, Gąbka) zaśpiewało szersze recitale dla zmarzniętej, choć zasłuchanej publiczności.
Kolejnym punktem programu był drugi z festiwalowych wernisaży malarskich - tym razem publiczność zobaczyła obrazy pędzla Janusza Kaczmarskiego, ojca Jacka i wieloletniego prezesa Związku Polskich Artystów Plastyków. Prelekcję w pięknych wnętrzach wielickiego Zamku Żupnego wygłosił przyjaciel i kolega po fachu autora obrazów Jerzy Woziwodzki.
Po wernisażu impreza przeniosła się do kampusu wielickiego, gdzie wieczorny program otworzyło sympozjum i dyskusja na temat twórczości Włodzimierza Wysockiego. Dobrze moderowana rozmowa nie uniknęła kontrowersyjnych pytań (Czy Włodzimierz Wysocki był artystą sowieckim, czy anty-sowieckim? - choć wg niżej podpisanego jedno niekoniecznie musi wykluczać drugie) i została wzbogacona o opinie obecnych na sali artystów, którzy Wołodię znali osobiście.
Kolejnym punktem programu była prezentacja Zuzanny Wilczyńskiej, zwyciężczyni międzyszkolnego konkursu "Lekcja historii i sztuki z Jackiem Kaczmarskim". Zuzanna, która dzień wcześniej rozpoczęła naukę w jednym z krakowskich liceów, omówiła przedstawienie problematyki relacji międzynarodowych w limerykach Jacka Kaczmarskiego i zamknęła prezentację własnym limerykiem na temat stosunków polsko-węgierskich (a także na życzenie publiczności wyjaśniła zgromadzonych podstawy fonetyki języka węgierskiego).
Wieczór spuentował koncert finałowy festiwalu. Honorowym gościem wydarzenia był Zbigniew Łapiński, któremu z tej okazji uroczyście wręczono podpisany przez uczestników festiwalu (na odwrocie!) portret słynnego tria. Koncert rozpoczął się od krótkich występów uczestników porannej sceny autorskiej i recitalu doskonale znanej publiczności Justyny Panfilewicz (która podjęła się również roli konferansjera koncertu). Występ Justyny zakończyło wykonanie Kosmonautów, w którym nie zabrakło żartobliwego ukłonu w stronę tych, którzy we frazie “automaty weszły w stan nieomylności”, woleliby raczej wysłyszeć “alkomaty”.
Justynę zmienił na scenie Robert Kasprzycki, którego recital okazał się zaskakujący tak dla publiczności, jak i dla samego artysty. Autor “Nieba do wynajęcia”, choć imponuje warsztatem wykonawczym, tworzy jednak piosenki w stylistyce i gatunku raczej odbiegającym od piosenki literackiej w wymiarze kaczmarsko-wysockim; dlatego też w Wieliczce miał wystąpić z własnymi interpretacjami piosenek tychże twórców. Jednakowoż, po próbie wykonania “Encore, jeszcze raz”, (którą to piosenkę artysta “lubi, więc jej nie śpiewa”) repertuar kaczmarsko-wysocki został zarzucony na rzecz piosenek autorskich. Nie zabrakło na widowni osób zadowolonych z takiego obrotu zdarzeń (por. piosenka Michała Kaczmarczyka “epigoński wirus”), choć inni w tym czasie salwowali się ucieczką bocznym wyjściem przed popową konstrukcją piosenek skądinąd utytułowanego i cenionego przecież wykonawcy.
Piosenkę z tekstem na powrót wprowadziła na scenę Kampusu Wielickiego Eliza Banasik, zamykając dzień mocnym akcentem kaczmarskim.
Kiedy publiczność wróciła “Na Wierzynka”, do organizatorów ustawiła się kilkuosobowa kolejka autorów modułów (gier, zabaw i prezentacji poświęconych twórczości Kaczmarskiego), których ze względów organizacyjno czasowych nie udało się jeszcze przerobić. Jako, że pora była późna, a modułów niemało, w powietrzu zawisła groźba odwołania niezrealizowanej części programu. Na szczęście, niczym wolność wiodąca lud na barykady, młodsza część publiczności zadeklarowała, że będzie “łupać moduły choćby i do świtu”, i tak też się stało. Począwszy od śpiewających fortepianów Krzysztofa Jabłońskiego o północy aż do ekfrazowych kalamburów Pauliny Dąbrowskiej-Dorożyńskiej o 4 rano, program został zrealizowany, wolności obroniona, honor festiwalu uratowany (i tylko Morderczego Quizu żal). W momencie pisania tych słów w poniedziałkowy wieczór nie udało się ustalić, czy prowodyrzy nocnego maratonu jeszcze odsypiają, czy może już wstali.
Piękny był to festiwal - wszystkim organizatorom, artystom, autorom modułów i całej publiczności należą się ukłony, podziękowania i gratulacje. Dziękuję więc pięknie, do zobaczenia za rok!
(korekta: Michał Kaczmarczyk)