27 i 28 lipca w Kołobrzegu odbyła się dziewiąta edycja Festiwalu Piosenki Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego "Nadzieja".
Krótko po godzinie 17 w hali „Łuczniczka” zabrzmiała tradycyjna „Nadzieja śmiełowska”, po której na scenie pojawił się gospodarz pierwszego dnia imprezy - Jarosław Gugała. Chwilę później Marcin Kunicki i starosta kołobrzeski Tomasz Tamborski uroczyście zainaugurowali festiwal, tym samym otwierając także pierwszy punkt programu - przegląd konkursowy.
Jak co roku, występujący w konkursie wykonawcy prezentowali po dwie piosenki; jedną Jacka Kaczmarskiego i drugą z elementem autorskim. Jako pierwszy na scenie wystąpił zespół Seven School z Lublina, wykonując piosenkę „Bądźmy dla siebie bliscy”do tekstu Ernesta Brylla i „Sen Katarzyny II”. Prezentacja zespołu złożonego z dwóch wokalistek, trzyosobowej sekcji dętej, dwóch gitarzystów i perkusisty była ciekawa muzycznie, ale miałka treściowo; z wersami jak Bądźmy dla siebie bliscy, kiedy ciemne góry odpychają nas ciałem zimnym w pierwszej piosence i nieczytelnym podziałem na głosy w drugiej.
Jako drugi zaprezentował się zespół Quasimodo śpiewający „Przedszkole” według pomysłu „zaśpiewajmy całą piosenkę wolno i nisko" i własny tekst-wyliczankę „Smaki” na epikurejsko-organoleptyczną modłę: mamy smak, żeby smakować, mamy ręce, żeby dotykać... Trzecim i ostatnim zespołem, który wystąpił w konkursie, była grupa Bez granic z międzynarodowym, polsko-niemiecko-ukraińskim składem. Trzy dziewczyny zaśpiewały „Zatrutą studnię” i własną piosenkę w języku ukraińskim - było ładnie i nastrojowo; wydaje się, że zarówno wykonawczynie, jak i publiczność dobrze się w czasie występu bawili.
Dagmara Czechura zaśpiewała „Postmodernizm” i był to występ zapadający w pamięć. Z jednej strony wokalistka imponowała warsztatem wokalnym i popisową, jazzową interpretacją. Z drugiej strony - z konsekwencją graniczącą z ostentacją myliła tekst, rozbijając w pył sens wersów ułożonych przez Autora, śpiewając: Kto się wspiął, ten nie spada, Lub - jak chcesz - równie szkaradne, konsekwencje tego marne i Możesz wzruszać się nie zmuszać, wszystko wolno - hulaj dusza.
W konkursie mogliśmy też zobaczyć weterana kołobrzeskiego festiwalu - Przemka Lipskiego, który tym razem zamienił krzesło pod sceną na krzesło na scenie i zaprezentował swoją kompozycję do wiersza Jacka Kaczmarskiego „Moby Dick” i folkową piosenkę „The Beautiful Land of Australia”, którą ongiś przetłumaczył Jacek Kaczmarski, a której melodię udało się Przemkowi wydobyć z mroków zapomnienia.
Wydarzeniem konkursu był występ Pawła Wójcika z klawiszowym akompaniamentem Tomasza Sarniaka. Rozpoczęty delikatnym (żeby nie powiedzieć asekuracyjnym) wokalnie wykonaniem „Autoportretu Witkacego”, poruszył publiczność piosenką autorską - „Toastami” (tutajna nagraniu z pokoncertowego after-party), w której dziękuje swoim literackim i muzycznym mistrzom. To było zjawisko sceniczne, na jakie się czeka i liczy, przyjeżdżając do Kołobrzegu. Śpiewający autor wyśpiewujący swój własny temat w sposób, który nie pozwala oderwać od niego wzroku. Brawa po tym występie nie milkły długo i w poczuciu obowiązku przerwał je dopiero Jarosław Gugała.
Znany z poprzednich edycji zespół Karabela z Lubina wystąpił tym razem ze zjawiskową Pauliną Kaletą w roli frontmanki i jedynej wokalistki, a z Radkiem Książkiem w roli akompaniatora. Paulina zaśpiewała „Wesołe miasteczko” i własną kompozycję do wiersza Leśmiana „Przyjdę jutro, choć nie znam godziny”. Jakby na potwierdzenie tezy o uczuleniu kołobrzeskiego jury na piosenkę autorską, którą stawiałem w zeszłorocznej relacji, dopiero taka roszada przyniosła „Karabeli” nagrodę w konkursie - o werdykcie jury więcej za chwilę.
Warto wspomnieć także o Arturze Jabłońskim, który zaprezentował klasyczne wykonanie „Powtórki z Odysei” i autorską piosenkę podejmującą temat biblijnego tańca Salome, jak i o Apolinarym Polku - doświadczonym wykonawcy piosenki literackiej, który spóźniony, w ostatniej chwili dojechał autostopem prosto do „Łuczniczki” z plecakiem i w turystycznym kapeluszu na głowie. Apolinary z marszu pewnie wykonał „Piosenkę zza miedzy” i autorski utwór „Sam ze światem”.
Po koncercie miał miejsce najbardziej kuriozalny punkt programu kołobrzeskiego festiwalu - dwie aukcje prowadzone przez Marcina Kunickiego, Tomasza Tamborskiego i (zaskoczonego chyba nie mniej niż publiczność) Jarosława Gugałę. Panowie sprzedawali m. in. album znaczków (oprawiony w taki materiał, z jakiego została wykonana sutanna Jana Pawła II), płyty DVD („Stawka większa niż życie”, „Rodzinka.pl”, druga część serialu „Santo subito”), koszulkę - pamiątkę po Jacku Kaczmarskim i piłkę z podpisem Michaela Platiniego (przedmioty były zgrupowane w dwa „pakiety” - stąd dwie aukcje).
Po zakończonej, summa summarum, powiedzmy, sukcesem aukcji, głos zabrał przewodniczący jury - Jan Poprawa, i zaprezentował publiczności wyniki konkursu. Pierwsze miejsce zajął Apolinary Polek, za nim uplasowała się Paulina Kaleta i Dagmara Czechura. Wyróżnienia przypadły zespołom: Bez granic, Quasimodo oraz Pawłowi Wójcikowi, który otrzymał również zasłużoną nagrodę publiczności.
Zdaniem niżej podpisanego dobrze się stało, że pierwszy raz od lat festiwal Największego ze śpiewających autorów wygrał śpiewający autor; i źle się stało, że zaraz za, albo zaraz przed Apolinarym Polkiem nie uplasował się Paweł Wójcik. W tym względzie był to werdykt krzywdzący tak dla Pawła, jak i dla Festiwalu, którego IX edycja przejdzie do historii jako ta, w której talent formatu niewidzianego w Kołobrzegu od lat przegrał z pomyłkami w tekście Patrona niewidzianymi na „Nadziei” chyba nigdy. Decyzję jury można próbować tłumaczyć niepewnym wykonaniem „Autoportretu Witkacego” i tym, że najlepsze ze swoich piosenek wcześniej szerzej nieznany Paweł Wójcik zaśpiewał dopiero na pokoncertowym after-party, o którym więcej na końcu relacji (tyle tylko, że historia zapamięta zapewne sam, dość niefortunny werdykt).
Część artystyczna zamykająca pierwszy dzień festiwalu zmieściła dwa koncerty, których wspólnym pierwiastkiem była osoba Jacka Bończyka i towarzyszący mu zespół muzyczny: Paweł Stankiewicz, Fabian Włodarek i Konrad Kubicki.
Pierwszy z koncertów nosił tytuł „Noc romantyczna”, w którym zespołowi Bończyka towarzyszyli aktorzy: Piotr Machalica, Anna Sroka, Klementyna Umer i Jacek Zawada. Spektakl pomyślany jako przegląd tych spośród wierszy i piosenek Jacka Kaczmarskiego, które traktują o odwiecznym dialogu pomiędzy kobietą a mężczyzną (a więc w zasadzie „noc erotyczna”, jak skonstatowała część publiczności kojarząca romantyzm bardziej z epoką literacką niż z romansem) przypominał pod wieloma względami zeszłoroczną „Noc antyczną”.
I tu, i tu oglądaliśmy znane twarze wyśpiewujące i recytujące ze zmiennym powodzeniem mniej lub bardziej pasujące do tematu przeglądu utwory. W tym roku najwięcej powodzenia miał chyba Jacek Zawada, a najmniej - Piotr Machalica, który uparcie wyczytywał z kartki, że bohaterowi „Czarnych sucharów” bardzo brakuje czarnego suchara. Podobnie jak w ubiegłym roku wybrane utwory nie układały się w przemyślaną całość, choć tym razem świetne wykonania zdecydowanie przeważały nad słabszymi.
Wieczór zakończył koncert „Mój Staszewski” w wykonaniu Jacka Bończyka z zespołem, odpowiadający treściowo niedawno wydanej płycie pod tym samym tytułem. Jacek Bończyk to uznana marka w środowisku miłośników piosenki literackiej, ale tego wieczoru przeszedł sam siebie, płynąc przez piosenki w przenośni i dosłownie (za co odpowiedzialna była temperatura i nienajlepsza wentylacja w „Łuczniczce”). Artysta śpiewał z zaangażowaniem graniczącym z transem, zarażając entuzjazmem widownię.
Piękny występ, choć znawcy Staszewskiego kręcili nosem na rekordową ponoć liczbę pomyłek w tekstach piosenek; z kolei niżej podpisany niniejszym kręci nosem na zawartość książeczki dołączonej do płyty „Mój Staszewski”, w której Bończyk w stronę Kazika kieruje podziękowania za pokazanie piosenek ojca polskiej publiczności, całkowicie pomijając prawowitego adresata tych podziękowań - Jacka Kaczmarskiego właśnie.
W piątkowy wieczór w „Łuczniczce” miał miejsce jeszcze jeden koncert, który, chociaż nie był przewidziany przez organizatorów, co najmniej dorównał dwóm wcześniejszym. Na prośbę publiczności na pokoncertowym after-party został Paweł Wójcik; został i zaśpiewał garść swoich piosenek. Zaśpiewał i rzucił na kolana tak już przekonanych, jak i sceptyków. Z jednej strony - porażając plastycznymi opisami ludzkich dramatów (I nie jest tak, że chce się wyć, Tylko się wyje), z drugiej - rozbawiając do łez (Ciotka pieprzy coś od rzeczy, Co jej przeszło, a co leczy, Najciekawsze to ma plamy na obrusie, Dała kompot - o Jezusie!), artysta z Płocka przebojem wszedł do świadomości kołobrzeskiej publiczności. Jak napisał Przemek Lipski: to był moralny zwycięzca IX „Nadziei”!
Uwadze zaciekawionych polecam nagrania umieszczone w serwisie YouTube, żeby wymienić tylko: Lekcję życia, Koniaczek, Toasty, Piosenkę ze szkłem, Wolny dzień i Roślinną delirkę.
Drugi dzień festiwalu w telegraficznym skrócie: Fundacja im. Jacka Kaczmarskiego w tradycyjnym meczu wygrała w piłkę nożną z drużyną publiczności, Kuglarzami 5:3 (pomimo sensacyjnego transferu Krzysztofa Gajdy do drużyny „niebieskich”); pokaz filmu o Jacku Kaczmarskim w hotelu Aquarius okazał się prezentacją znanego wcześniej we fragmentach nagrania domowego recitalu Artysty w Monachium w drugiej połowie lat 80., a wykład Piotra Załuskiego, chociaż interesujący, trwał niecałe 25 minut. Wraz z nim zakończyła się oficjalna część „Nadziei”.
Kłaniam się nisko wszystkim, którzy dotarli do Kołobrzegu - publiczności, artystom, wolontariuszom i organizatorom - i dziękuję za piękne chwile; Przemkowi Żbikowskiemu także za korektę tej relacji.
Do zobaczenia za rok!